Zły dzień

Dzień zaczął się strasznie, na szczęście końcówka była bardziej optymistyczna. 
Zaczęło się od tego, że strasznie nie chciało mi się wyjść do pracy, bardziej niż zwykle, w końcu jakoś się jednak zebrałam i ruszyłam, po drodze jeszcze zatrzymałam się przy Greggsie po kanapki, ponieważ u mnie w pracy jedzenie w kantynie schodzi na psy. Co więcej ceny są coraz wyższe, a porcje mniejsze;/ 
Ruszyłam do pracy, jadę ścieżką rowerową, nie jest najgorzej, przezwyciężyłam senność i w końcu już czwartek. Widzę, że chodnikiem po prawej idzie, a raczej drepcze, jakaś baba i zbliża się do ścieżki, dzwonię raz i drugi, słyszy bo się nawet obejrzała, ale drepcze dalej. Pomyślałam sobie spoko, jest dobrze, widziała mnie, więc nie wejdzie mi na trawers. Nic bardziej mylnego! Nie ma nic gorszego niż baba drepcząca do autobusu. Z początku byłam pewna, że goni autobus jadący w tą samą stronę co ja, dlatego go nie widzę, a ona chce przemknąć na drugą stronę ulicy w przewie między autami. Jednak, o naiwności! Pani goniła autobus, który właśnie ruszał z wcześniejszego przystanku! Ale to nie wszystko! Skoro mnie widziała to czemu preszła przez cały ścieżkę i chodnik, żeby stanąć przy krawężniku i być pierwszą w kolejce do autobusu! No i mimo, że próbowałam ją wyminąć, to ona prawie na siłę próbowała mi wejść pod koła. Oczywiście dałam ostro po hamulcach, nieomalże się o nią ocierając! Fuck! szlag mnie trafia, ale na ludzką głupotę nic się nie poradzi. Ciśnienie mi  tylko babsztyl podniósł i to zdrowo od samego rana! 
Ale to jeszcze nie koniec porannych przygód!
Kawałek dalej, już udało mi się nawet ciut ochłonąć, jadę sobie spokojnie ścieżką, obok niej na trawce spaceruje sobie wielka mewa (strasznie ich nie lubię). Dojeżdżam, mewa wcale się nie boi i nie zamierza uciekać, aż do momentu kiedy jestem na jej wysokości - wtedy rozkłada te swoje wielkie skrzydła i próbuje poderwać się do lotu. Wsuwając mi to skrzydło nieomalże w szprychy. Na szczęście się nie przewróciłam, ale zdrowo mnie wystraszyła! Ech straszne są te ptaszyska! 
Po wszystkich tych porannych zajściach byłam strasznie poirytowana, zła, po prostu wkurzona, żeby nie użyć bardziej dosadnego słowa! Miałam ochotę gryźć, kopać i boksować. Rzucić rowerem, usiąść i płakać, albo po prostu zawrócić i pojechać do domu. Miałam wszystkiego dość!
W samej pracy było nie wiele lepiej - nuda i senność, nawet nie chciało mi się naciskać guziczków na klawiaturze. 

......

Wracając do domu nie miałam nawet ochoty pedałować. Miałam wrażenie, że zasnę na kierownicy, a nogi po prostu nie chciały się kręcić. Na szczęście jakoś udało mi siędotrzeć;) 
Posiedziałam chwilę w domu, odpoczęłam i wróciła mi chęć do życia. Przygotowałam kolację. A co najważniejsze - wieczorem, po raz pierwszy od wielu wielu dni przetarło się, zobaczyłam błękitne niebo i odrobinę wieczornego słońca;) 

I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis i mam nadzieję, że jutro będzie lepiej, w końcu już piątek ;) 



Etykiety: , , , , ,