Zatyrana jestem w tym tygodniu, na śmierć. Postanowiłam sobie, że odrobię zaległe godzinki, a miałam ich ponad 6 na początku tygodnia... No i odrobiłam, ale kosztowało mnie to całe dnie spędzone przy biurku, po ponad 9 godzin dziennie, codziennie. No ale cóż chciało się balować i mieć wolne to teraz trzeba to odpracować;) Na szczęście jutro już piątek i dzięki temu że wyszłam z godzinkami na zero, jutro tradycyjnie mogę skończyć najpóżniej o 14;) i to lubię!
I weekendzik! :)
Ale od następnego tygodnia będę musiała zacząć wyrabiać godzinki na plus, żeby w okresie świątecznym nie kiblować tam tyle czasu, tylko zrobić minimum i do domciu, do miłego, przytulnego mieszkanka, i ciepełka, gdzie będę mogła zająć się soba i swoimi sprawami:)
Etykiety: godziny, praca, weekend